Click here to edit.
FUNDACJA ZMIEŃMY ŚWIAT jest pozarządową organizacją pożytku publicznego, utworzoną na terenie Tarnowa w 2002 roku, zarejestrowaną w Krajowym Rejestrze Sądowym prowadzonym przez Sąd Rejonowy dla Krakowa-Śródmieścia w Krakowie, XII Wydział Gospodarczy KRS pod numerem KRS 0000124918 (Sygnatura akt: KR.XII NS-REJ.KRS/4089/2/467).
Aby wejść na główną stronę fundacji KLIKNIJ TUTAJ.....
Aby wejść na główną stronę fundacji KLIKNIJ TUTAJ.....
Koty specjalnej troski
Lolitka
Lolita została kiedyś złapana w piwnicy kamieny jako kotka do sterylizacji. Ktoś kotkę w tym miejscu wyrzucił a że w poblizu ruchliwa ulica i centrum miasta widać znalazła schronienie w piwnicy i tylko tam się bezpiecznie czuła. Po sterylizacji zaszła przemiana i okazało się że Lolita to oswojona przymilna kotka. Czas mijał a nikt nie odpowiadał na ogłoszenia o Lolicie. Zatem została. Kotka prowadziła swój styl życia a polega na tym że w dzień śpi, wychodzi na dwór wieczorem i to nie na długo i wraca. Imię Lolita zyskała z jednego powodu, przymilała się do nas pewnie dając do zrozumienia że ani nie chce wracać na podwórko a dwa wogóle nigdzie nie chce już iść. Lolita przeszła ciężką operację usunięcia szczęki zaatakowanej nowotworem. Oko też musiało zostać usnięte. Wydarzenie o Lolicie jest na facebooku: http://www.facebook.com/events/187500688025777 Po pół roku niestety nowotwór się odnowił. Lolitka odeszła za Tęczowy Most 10 Pazdziernika 2012. Była bardzo kochaną, mądrą kotką. Nigdy jej nie zapomnimy.
Babcia
Kotka już bardzo wiekowa i bezzębna(stąd to imię), aczkolwiek bardzo piękna-zwłaszcza to jej jasne futerko. Pierwotnie mówiliśmy do niej "Kulfon", bo jest dość tłuściutka. Jest to jeden z kotów podwórkowo-piwnicznych, którymi się opiekujemy (dokarmiamy, sterylizujemy, szczepimy, leczymy itd.).Wzięliśmy ją do domu po prawdopdobnie pogryzieniu jej przez psa- była mocno poturbowana, zdarta sierć, tyl aczęć była cała we krwi. Rentgen nie wykaza zlamańł, po okresie rekonwalescencji mieliśmy ją z powrotem wypuścić, gdyż jest to kot, który jak sie wydawało nie da się w pełni oswoić, nie da się go wziaść na rece. W efekcie Babcia została u nas, zrobiło nam się jej żal jak się okazało że nie ma ani jednego zęba i na dodatek dobrze się czuje w domu, bawi się jak małe kocię. Natomiast strasznie panikowała i cała się śliniła jak jechaliśmy z nią dużo później do weterynarza, dając nam tym chyba do zrozumienia, że nie zamierza oddalać się od domu i nigdzie się już na stare lata nie wybiera. Wyniańczyła dużo różnych kotów, które .przeszły. przez nasz dom (między innymi uwielbianego przez nią "Michasia") wykazując się dużą wyrozumiałością jak i cierpliwością. Babcia ma już u nas zapewnione "dożywocie", ale chcemy, aby wreszcie "wyszła z ukrycia" i pokazała się wszystkim w całej swojej "krasie". Stała całkowicie oswojoną kotką, uwielbia być głaskana. Niestety zachorowała na niewydolność nerek i zapalenie pęcherza moczowego. Walka z chorobą trwała długo. Niestety nie udało się. Babcia odeszła za Tęczowy Most 11 Marca 2012.
Bezłapka
Bezłapkę zbaralismy z podwórka jednego z bloków przy ul.Lwowskiej. Z daleka wygląda jakby to była urwana łapka, tymczasem po ogledzinach weterynarza wiemy że jest to rana sprzed około dwóch miesięcy. Było to bardzo skomplikowane złamanie, częć kosci do tego została zmiażdzona i w efekcie kosci sie zrosły. To co wygląda na swieżą ranę to częsc kosci która nie zarosła siercią. Bezłapka była półdziką kotką ale czyni duże postępy i już nie trzymamy ją w klatce bo się nie chowa i nie ucieka. Widać przekonała sie że jest bezpieczna. Musiała dużo wycierpieć. Chowała się po piwnicach w samotnosci znosząc ogromny bół i na pewno trwało to długo bo wiemy że złamanie szczególnie tak skomplikowane są bardzo bolesne i do tego bez żadnych leków i srodków znieczulaj.acych!!! Póki co Bezłapka została wysterylizowana, w niedługim czasie skonsultujemy łapke jeszcze raz i weterynarz zdecyduje co dalej robić. Wydawało sięże z wystającą koscią która nie zarasta siercią cos trzeba zrobić bo rana wciąż bedzie narażona na infekcje. Teraz po kilku miesiącach rana juz się zagoiła i sie nie odnawia. Zdania weternarz są podzielone, czeć zajmuje stanowisko że ponieważ kosci są zrosniete i Klara dobrze sobie radzi, nie nalez ruszac łapki, inni że teoretycznie amputacja łapki pozowli na sprawniejsze poruszanie. Klara zostaje pod opieka fundacji, może jednak być adoptowana pod warunkiem że trafi się odpowiedzialny własciciel z doswiadczeniem z niepełnosprawnmi kotami.
Kacperek
Kacperek urodził się na strychu jednej z kamienic (lato 2011).Znał tylko dachy i klatkę schodową, to był jego cały swiat. Kiedys prawdopobnie spadł ze schodów i siedział bez ruchu przycupnięty w piwnicznym okienku z mocno zaropiałymi oczami. Był dużo mniejszy niż jego rodzeństwo. Trafił do nas, wyzdrowiał, stał się bardzo wesołym, pełnym energii kocurkiem. Przychodził na kolana i domagał się ciągłego głaskania. I nagle cos złego zaczeło się dziać. Wszystko rozegrało się w ciągu trzech dni! Weterynarz podejrzewał panleukopemie, stan kocurka jednak pogarszał się. Po ostatniej nawodnieniu stan kocurka pogarszał sie gwałtownie z godziny na godzinę. Płyn przedostał sie do płuc. Lek mający pomóc uwolnić nadmiar płynów nie pomógł. Kocurek odszedł za tęczowy most na naszych kolanach. Zabiła go chlamydia (17.08.2011).
Misia
Własciciel Misi zmarł w listopadzie 2010 po długiej chorobie. Na poczatku jej własciciel trafił do szpitala i została w domu sama. Niestety już nie wrócił zmarł w szpitalu. Mieszkanie musiało zostać zwolnione zatem rodzina umiesciła kotkę w małej ciasnej piwnicy. Była tam cały miesiąc. Okazało się że ma ostry stan zapalny ucha, sączyła się z niego ropa i krew. Misia nie dała się tknąć, wydawało się że będzie duży problem aby dać jej zastrzyk. Była mocno wszystkimi zdarzeniami zeastresowana i wystraszona. Na drugi dzień zaszła metamorfoza. Już nie drapała, zaczeła ocierać się o rękę. Tak więc leczenie, podawanie zastrzyków przebiegło już bez problemu. Jednak weterynarz w trakcie leczenia wykrył zmiany nowotworowe w wewnetrznej zmianie ucha. Niedwano (koniec Marca 2011) przeszła poważną operacje usuniecia całego przewodu słuchowego ktory był zajęty przez nowotwór. Powoli wracała do zdrowia. Podawalismy jej leki przepisane przez weterynarza. Rokowania były ostrożne ale do połowy Czerwca Misia była w bardzo dobrej kondycji. Niestety wszystko wskazuje na to że jest nawrót nowotworu, w miejscu usunietego ucha jest coraz większa narosl. Misia miała przejsc nową operację ale lekjarz stwierdził że nie da rady tego zrobić, guz rozrósł sie w kilka stron. 5 LIPCA 2011 MISIA odeszła za Tęczowy Most. Zaczeła nagle się dusić, wczesniej stwierdzono że guz z biegiem czasu może utrudniać oddychanie. Pani doktor która tu na miejscu pomagała Misi, przyjechała niezwłocznie i stwierdziła że to agonia. Pomoglismy jej odejsc - co nie było łatwe - aby już więcej nie cierpiała. Przez wszystkie te miesiące jak tylko siadałem przy biurku Misia bez wzgledu na to jak się czuła i czy miała siłe, przybiegała i siedziała mi na kolanach, wtulając się nieprzerwanie we mnie i ocierając o rękę. Żegnaj Misiu!
Klementynka
Klementynka to dwumiesięczna (Sierpień 2010) kotka która straciła tylną łapkę. Ne może za wysoko skakać, w chiwli kiedy do nas trafiła dała rady wyskoczyc tylko na krzesło. Kotka jest przekochana i przesłodka. Niedawno zaczeła mieć problemy z chodzeniem ale dokładne badania i zdjecia rtg wykazały nie jak podejrzewano niestabilny staw biodrowy a niestabilną rzepke kolanową. Na szczęście nie jest potrzebny zabieg oprecyjny Klementynka jest młodą kotką, rośnie więc jest szansa że wszystko sie unormuje bez potrzeby interwencji ortopedy. A może ktoś Klementynke wirtualnie adoptuje?
Aby poznać historia Klementynki opowiedzianą jej własnymi slowam wystarczy Kliknąć tutaj...
Aby poznać historia Klementynki opowiedzianą jej własnymi slowam wystarczy Kliknąć tutaj...
Ninusia
Trafiła do nas z jednego z tarnowskich podwórek. Znikneła na całą zimę aby niedawno temu się niespodziewanie pojawiła. Byliśmy przekonani że coś się jej stało, nie spodziewaliśmy sie że ją znowu zobaczymy. W lecie i na jesieni była na podwórku prawie codziennie. Kiedy wróciła uwagę zwracał jej bardzo powiększony brzuch. Kiedy udało się ją złapać diagnoza okazała się wyrokiem. Usg oraz zdjęcie rtg ukazywało nowotwór który zaatakował wszystkie wewnętrzne narządy. Zdiagnozowano że nowotwór jest zbyt wielki aby można podjąć się próby jego usunięcia. Do tego Ninusia to nie młoda kotka. Na tym podwórku mieszkała z dziesieć lat. Co niezwykłe mimo coraz większych trudności z poruszaniem się, kotka miała apetyt i wzorowo załatwiała się do kuwety. Strasznie też domagała się pieszczot. Cały dzien jednak przeleżała, nie miała sił chodzić, jedyną odległość jaką mogła pokonać to metr który dzielił jej legowisko od mojego biurka. Dostawała środek przeciwbólowy i inne leki. Niestety w nocy z niedzieli na poniedziałek odeszła (Kwiecień 2010). Jest za tęczowym mostem już wolna od chorób i bólu. Czekała tam na nią jej siostrzyczka która odeszła pięć lat temu. Będziemy zawsze o niej pamiętać.
Płaczuś
Tego kocurka znalismy z podwórka od bardzo dawna. Pewnego dnia pojawił się na podwórku gdzie codzienie dokarmiamy koty. Prawdopodbnie ktoś go tutaj podrzucił. Był na początku bardzo lękliwy, bał się też innych kotów. Po kastracji Płaczuś zmienił się na korzyść, stał się pewny siebie, zdobył sobie mocną pozycję wśród kotów. A imię takie nosi dlatego, że jak miauczy to tak z nutą żalu i goryczy więc został płaczuciem. Ostatnio musieliśmy go zabrać do siebie bo nagle przestał jeść. Przyczyną była choroba zębów i stan zapalny dziąseł. Konieczna była interwencja stomatologiczna pod narkozą. Okazał się starszliwym pieszczochem. Wyobrazcie sobie, za nic nie dało się ruszyc ze swojego kąta, siedział jak trusia. . Wystarczyło do niego mówić a on ze szczęścia wywalał brzuch do góry i domagał się głaskania. Kiedy wrócił całkowicie do zdrowia wrócił na swoje podwórko. Wszystko było dobrze przez przeszło rok. Penwgeo dnia zniknął. Pojawił sie po trzech tygodniach. Prawdopodobnie dał się gdzieś zamknąć w piwnicy. Szukaliśmy długo ale bez rezultatu. Niestety był w złej kondycji. Długi okres zamknięcia w piwnicy, głodowania prawdopodobnie doprowadził do uszkodzenia nerek i wątroby. Robiliśmy co mogliśmy przez dwa miesiące. Niestety jego stan sie nie poprawiał. Przestał jeść, zaczął tracić kontak ze światem. Z wielkim bólem serca aby oszczędzić mu umierania w cierpieniu, podjeliśmy trudną i ciężką dla nas decyzje o uśpieniu. Żegnaj Płaczusiu nigdy przenigdy Cię nie zapomnimy. Byłeś cudownym kocurkiem!
Bezimienny kocurek
W lipcu 2008 roku do tarnowskiego azylu trafił piękny biały Kocurek. Był w fatalnym stanie, wycieńczony i słaby. Został zabrany z ulicy, leżał na chodniku. Nie wiadomo co się stało, wydawało się że jest ofiarą wypadku, jednak oględziny nie wykazały uszkodzeń wskazujących na kolizję z samochodem. Być może błądził, był osłabiony, może został potrącony przez samochód jednak ponieważ nie była to ruchliwa ulica udrzenia mogła nie być silna i nie doszło do uszkodzeń narządów typowych dla wypadków. Kocurek był całkowicie oswojony, oczywiste było że miał kontakt z człowiekiem, zatem został wyrzucony albo się zgubił. Bardzo szybko stał się ulubieńcem wszystkich pracowników azylu, ocierał się o nogi każdego i domagał się głaskania. Kotek dość szybko nabrał sił, jednak objawiał pewne zaburzenia równowagi i tiki nerwowe. Idąc nie mógł utrzymać równowagi, chwilami trzęsła mu się główka. Ponieważ nie było wyrażnych uszkodzeń i ran typowych przy wypadkach, możliwe było że doszło do jakiś powikłań neurologicznych po innym wypadku albo innym zdarzeniu które było tego przyczyną. W tym stanie oczywistym było że nie może być mowy o adopcji. Gdyby nie te zaburzenia równowagi, tiki nerwowe, nadawał by się do adopcji idealnie. Po prostu wymarzony, przepiękny kocurek, pieszczoch nieprawdopodobny, umiejący się załatwiać do kuwety, grzeczny, spokojny.
Azyl nie dysponował w tamtym okresie aparatem rtg zatem uzgodniliśmy że dobrze będzie zrobić kotu dodatkowe badania w tym rtg które zrobi lecznica przy ul. Asnyka (lek.wet.M.Kajpus) która wtedy miała podpisaną umowę z Urzędem Miasta na leczenie i sterylizację kotów bezdomnych. Nikt nie przypuszczał że zrobienie zdjęcia rtg skończy się dla kota tak tragicznie. Nikomu nawet to przez myśl nie przemknęło, przecież robiliśmy zdjęcia rtg setkom kotów w tej i innych lecznicach i wydawało się że to prosta rutynowa czynność.
Kot został zawieziony do w/w lecznicy. Kota zostawiono i uzgodniono że będzie dom odebrania po wykonaniu zdjęcia. Po około dwóch godzinach lek.wet. M. Kajpus wykonał telefon do azylu informując że kot… zszedł. Dowiedziałem się o zdarzeniu kilka dni po fakcie. Zszokowany i zdenerwowany odwiedziłem w/w lecznicę i zażądałem od obecnego wtedy lek wet M.Kajpusa wyjaśnień. Ten niczego nie wyjaśnił natomiast padły słowa które wprawiły mnie w zdumienie. Usłyszałem bowiem „a co się stało, przecież nic się nie stało”. I to wszystko. Żadnego słowa „przepraszam” albo „przykro mi że tak się stało”. Po roku kiedy wskutek innego zdarzenia złożyliśmy skargę na działalność zawodową lek.wet.M.Kajpusa do Okręgowego Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej przy MILW, ten zaprzeczył jakoby takie słowa wypowiedział. Oczywiście musiał bo taka wypowiedz z ust lekarza weterynarii pozwala wystawić mu jednoznaczną opinię. No cóż dopiero po tym fakcie uświadomiliśmy sobie że powinniśmy nagrać tą rozmowę na dyktafon i byłby to dowód niepodważalny. Nie możemy oczywiście dzisiaj udowodnić że taka wypowiedz padła z ust lek-wet M.Kajpusa. Jednak to ta wypowiedz oraz drugie zdarzenie które miało miejsce w roku 2009 kiedy to lek.wet. Mariusz Kajpus odmówił udzielenia pomocy małemu rannemu kotu (co znalazło potwierdzenie w zeznaniach jakie w/w składał przed sadem), spowodowała całą lawinę wydarzeń.
Nigdy już nie dowiemy się prawdy, co wtedy naprawdę się stało w lecznicy przed wykonaniem zdjęcia rtg jak twierdził lek.wet M.Kajpus. Kto i dlaczego naprawdę zdecydował aby uśpić kota do zdjęcia, dlaczego zdecydowano o podaniu sedazinu skoro były wg ulotki producenta do tego przeciwwskazania a mianowicie „nie stosować leku w arytmii komorowej serca, w hipotensji, we wstrząsie, nie stosować w przypadku chorób układu oddechowego itd.”. Jak czytamy w piśmie Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej podająca lek lek-wet A.Pastuła stwierdziła u kota objawy kataru siennego, okresowe niedowłady i tiki nerwowe. A jednak lek podano. Lecznica przyjęła stanowisko że ten lek spowodował zejście kota choć lek-wet M.Kajpus woli określenie „zwierzę zdechło”(cytat z pisma do sądu).
Nigdy cię nie zapomnimy bezimienny kocie – nawet nikt nie zdążył wymyśleć dla ciebie imienia. Tak szybko to się stało. Nigdy o Tobie nie zapomnimy i nigdy się nie pogodzimy z tym że odeszłeś z tego świata przed czasem. Pozostaniesz w naszych sercach na zawsze. Twoje odejście nigdy nie powinno się wydarzyć. Trafiłeś do azylu w fatalnej kondycji, nabrałeś jednak sił i mogłeś mieć nowy domek i nowych kochających opiekunów. Niestety nie udało się. Na drodze stanął wydawało się prosty, rutynowy zabieg; zdjęcie rtg. Skoro jak twierdził weterynarz byłeś niespokojny (w co nie wierzę bo byłeś nadzwyczaj łagodnym kocurkiem) wystarczyło zadzwonić do fundacji i powiedzieć że nie ma kto kota przytrzymać (przecież chodziło o tych kilka sekund unieruchomienia do zdjęcia). Ale nikt się nie pofatygował. Mamy nadzieję że nie cierpiałeś.
Jesteś teraz za Tęczowym Mostem ale w naszych sercach pozostaniesz na zawsze.
Azyl nie dysponował w tamtym okresie aparatem rtg zatem uzgodniliśmy że dobrze będzie zrobić kotu dodatkowe badania w tym rtg które zrobi lecznica przy ul. Asnyka (lek.wet.M.Kajpus) która wtedy miała podpisaną umowę z Urzędem Miasta na leczenie i sterylizację kotów bezdomnych. Nikt nie przypuszczał że zrobienie zdjęcia rtg skończy się dla kota tak tragicznie. Nikomu nawet to przez myśl nie przemknęło, przecież robiliśmy zdjęcia rtg setkom kotów w tej i innych lecznicach i wydawało się że to prosta rutynowa czynność.
Kot został zawieziony do w/w lecznicy. Kota zostawiono i uzgodniono że będzie dom odebrania po wykonaniu zdjęcia. Po około dwóch godzinach lek.wet. M. Kajpus wykonał telefon do azylu informując że kot… zszedł. Dowiedziałem się o zdarzeniu kilka dni po fakcie. Zszokowany i zdenerwowany odwiedziłem w/w lecznicę i zażądałem od obecnego wtedy lek wet M.Kajpusa wyjaśnień. Ten niczego nie wyjaśnił natomiast padły słowa które wprawiły mnie w zdumienie. Usłyszałem bowiem „a co się stało, przecież nic się nie stało”. I to wszystko. Żadnego słowa „przepraszam” albo „przykro mi że tak się stało”. Po roku kiedy wskutek innego zdarzenia złożyliśmy skargę na działalność zawodową lek.wet.M.Kajpusa do Okręgowego Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej przy MILW, ten zaprzeczył jakoby takie słowa wypowiedział. Oczywiście musiał bo taka wypowiedz z ust lekarza weterynarii pozwala wystawić mu jednoznaczną opinię. No cóż dopiero po tym fakcie uświadomiliśmy sobie że powinniśmy nagrać tą rozmowę na dyktafon i byłby to dowód niepodważalny. Nie możemy oczywiście dzisiaj udowodnić że taka wypowiedz padła z ust lek-wet M.Kajpusa. Jednak to ta wypowiedz oraz drugie zdarzenie które miało miejsce w roku 2009 kiedy to lek.wet. Mariusz Kajpus odmówił udzielenia pomocy małemu rannemu kotu (co znalazło potwierdzenie w zeznaniach jakie w/w składał przed sadem), spowodowała całą lawinę wydarzeń.
Nigdy już nie dowiemy się prawdy, co wtedy naprawdę się stało w lecznicy przed wykonaniem zdjęcia rtg jak twierdził lek.wet M.Kajpus. Kto i dlaczego naprawdę zdecydował aby uśpić kota do zdjęcia, dlaczego zdecydowano o podaniu sedazinu skoro były wg ulotki producenta do tego przeciwwskazania a mianowicie „nie stosować leku w arytmii komorowej serca, w hipotensji, we wstrząsie, nie stosować w przypadku chorób układu oddechowego itd.”. Jak czytamy w piśmie Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej podająca lek lek-wet A.Pastuła stwierdziła u kota objawy kataru siennego, okresowe niedowłady i tiki nerwowe. A jednak lek podano. Lecznica przyjęła stanowisko że ten lek spowodował zejście kota choć lek-wet M.Kajpus woli określenie „zwierzę zdechło”(cytat z pisma do sądu).
Nigdy cię nie zapomnimy bezimienny kocie – nawet nikt nie zdążył wymyśleć dla ciebie imienia. Tak szybko to się stało. Nigdy o Tobie nie zapomnimy i nigdy się nie pogodzimy z tym że odeszłeś z tego świata przed czasem. Pozostaniesz w naszych sercach na zawsze. Twoje odejście nigdy nie powinno się wydarzyć. Trafiłeś do azylu w fatalnej kondycji, nabrałeś jednak sił i mogłeś mieć nowy domek i nowych kochających opiekunów. Niestety nie udało się. Na drodze stanął wydawało się prosty, rutynowy zabieg; zdjęcie rtg. Skoro jak twierdził weterynarz byłeś niespokojny (w co nie wierzę bo byłeś nadzwyczaj łagodnym kocurkiem) wystarczyło zadzwonić do fundacji i powiedzieć że nie ma kto kota przytrzymać (przecież chodziło o tych kilka sekund unieruchomienia do zdjęcia). Ale nikt się nie pofatygował. Mamy nadzieję że nie cierpiałeś.
Jesteś teraz za Tęczowym Mostem ale w naszych sercach pozostaniesz na zawsze.
Laluś
Laluś od wielu, wielu lat mieszkał na podwórku w samym centrum miasta. Od pięciu albo sześciu lat koty z tego podwórka są pod naszą opieką. Różnie to bywało, trzeba było czasu aby niektórzy lokatorzy zrozumieli że koty zawsze tu mieszkały i mieszkać będą. Był konflikt z wyjątkowo aroganckim administratorem jednego z budynków, potrzebna była interwencja u prezesa lokalnego stowarzyszenia zarządców nieruchomości. Była potrzebna kilkakrotna interwencja straży miejskiej, był też dzielnicowy zaangażowany w dochodzenie co się stało z zaginionymi kotami. Niestety nie udało się nigdy udowodnić jednemu z lokatorów niczego, jednak niedługo zginął tragicznie podpalony przez kolegów w trakcie libacji alkoholowej. Na szczęście właściciel jednej z kamienic lubi koty i pozwolił na jego podwórko przenieść domki i karmiki dla kotów.
Laluś na jesieni zachorował. Złapaliśmy go, nie było to zresztą trudne bo koty z tego podwórka dają nam się głaskać, można je wziąść na ręcę. No może z wyjątkiem Zezaka który panikuje jak "traci grunt pod nogami". Weterynarz zdiagnozował niewydolność serca i nerek. Po trzech tygodniach leczenia, wyglądało że Laluś wrócił do zdrowia. Wrócił na podwórko.
Po tygodniu z przerażeniem spostrzegamy że Laluś znowu czuje się gorzej, ciężko odycha. Znowu więc do transporterka i do weterynarza. Ponieważ jechaliśmy też z leczonym od kilku lat Kubą do Krakowa do dr. Derkowskiej, zabraliśmy też Lalusia. Zrobiono mu bardzo dokładne wyczxerpujące badania. Potwierdziły niewydolność serca i nerek. Wyniki krwi miał tragiczne wręcz katastrofalne. Jego stan był beznadziejny. Dr. Derkowska powiedziała że nie daje Lalusiowi szans, powiedziała że zostało mu dwa, trzy tygodnie życia. Wszystkie leki jakie można było dać już zostały zastosowane, pozostało nam tylko pozwolić odejść Lalusiowi w spokoju.
Wróciliśmy z Lalusiem, dostawał leki jeszcze przez tydzień i po zakończeniu leczenia farmakologicznego pozostało tylko czekać aż Laluś odejdzie.
I stało się coś niewiarygodnego! Minał miesiąc i Laluś się trzyma dobrze. Dr. Derkowska była zdumiona słysząc że Laluś żyje. Przyznałą że to niezwykłe. Dzisiaj 8 stycznia 2008 roku mija piąty miesiąc!!!
Oddawanie moczu się unormowało, serce nie ma powodów aby się wysilać, Laluś mieszka w oddzielnym pokoju z Kajtusiem i Lusią. Koty spokojne więc Laluś żyje sobie życiem spokojnego emeryta. Kajtuś czasami poszaleje ale to bardzo mądry kot który wie że Laluś nie może się forsować że względu na chore serce. Tak więc pomimo diagnozy która nie dawała Lalusiowi żadnych szans Laluś żyje! Pozostanie już u nas oczywiście do końca.
Niezwykły to przypadek. Leczenie dawało wyrażną poprawę stanu Lalusia za pierwszym i drugim razem jednak po jakimś czasie leki jakby już nie dawały poprawy i Laluś stawał się coraz bardziej osowiały. Po powrocie z Krakowa kiedy pogodziliśmy się że już nie potrafimy mu pomóc, z tygodnia na tydzień obserwowaliśmy że nie zachodzi żadne pogorszenie stanu zdrowia Lalusia! To już był sukces. A teraz po pięciu miesiącach bez wątpienia można powiedzieć że to naprawdę niezwykłe. Oby Laluś jeszcze długo żył aczkolwiek już nie zobaczy swojego podwórka do którego pewnie tęskni. Przeżył tam naprawdę wiele lat. Tam się urodził.
Cuda się więc zdarzają! Laluś według diagnozy naprawdę dobrych weterynarzy miał szanse przeżyć kilka tygodni od zdiagnozowania, tymczasem minęły miesiące i jakimś sposobem stan jego zdrowia wydaję się być stabilny.
Choroba jednak po około siedmiu miesiącach jakby zbudziła się z zimowego snu. Laluś zaczął słabnąć, stracił władzę w tylnych łapkach. Czołgał się do kuwety. Tym razem nie było odwrotu choroby. Laluś odszedł za Tęczowy Most. Kiedyś się tam Laluś spotkamy. Nie zapomnimy Cię nigdy.
Laluś na jesieni zachorował. Złapaliśmy go, nie było to zresztą trudne bo koty z tego podwórka dają nam się głaskać, można je wziąść na ręcę. No może z wyjątkiem Zezaka który panikuje jak "traci grunt pod nogami". Weterynarz zdiagnozował niewydolność serca i nerek. Po trzech tygodniach leczenia, wyglądało że Laluś wrócił do zdrowia. Wrócił na podwórko.
Po tygodniu z przerażeniem spostrzegamy że Laluś znowu czuje się gorzej, ciężko odycha. Znowu więc do transporterka i do weterynarza. Ponieważ jechaliśmy też z leczonym od kilku lat Kubą do Krakowa do dr. Derkowskiej, zabraliśmy też Lalusia. Zrobiono mu bardzo dokładne wyczxerpujące badania. Potwierdziły niewydolność serca i nerek. Wyniki krwi miał tragiczne wręcz katastrofalne. Jego stan był beznadziejny. Dr. Derkowska powiedziała że nie daje Lalusiowi szans, powiedziała że zostało mu dwa, trzy tygodnie życia. Wszystkie leki jakie można było dać już zostały zastosowane, pozostało nam tylko pozwolić odejść Lalusiowi w spokoju.
Wróciliśmy z Lalusiem, dostawał leki jeszcze przez tydzień i po zakończeniu leczenia farmakologicznego pozostało tylko czekać aż Laluś odejdzie.
I stało się coś niewiarygodnego! Minał miesiąc i Laluś się trzyma dobrze. Dr. Derkowska była zdumiona słysząc że Laluś żyje. Przyznałą że to niezwykłe. Dzisiaj 8 stycznia 2008 roku mija piąty miesiąc!!!
Oddawanie moczu się unormowało, serce nie ma powodów aby się wysilać, Laluś mieszka w oddzielnym pokoju z Kajtusiem i Lusią. Koty spokojne więc Laluś żyje sobie życiem spokojnego emeryta. Kajtuś czasami poszaleje ale to bardzo mądry kot który wie że Laluś nie może się forsować że względu na chore serce. Tak więc pomimo diagnozy która nie dawała Lalusiowi żadnych szans Laluś żyje! Pozostanie już u nas oczywiście do końca.
Niezwykły to przypadek. Leczenie dawało wyrażną poprawę stanu Lalusia za pierwszym i drugim razem jednak po jakimś czasie leki jakby już nie dawały poprawy i Laluś stawał się coraz bardziej osowiały. Po powrocie z Krakowa kiedy pogodziliśmy się że już nie potrafimy mu pomóc, z tygodnia na tydzień obserwowaliśmy że nie zachodzi żadne pogorszenie stanu zdrowia Lalusia! To już był sukces. A teraz po pięciu miesiącach bez wątpienia można powiedzieć że to naprawdę niezwykłe. Oby Laluś jeszcze długo żył aczkolwiek już nie zobaczy swojego podwórka do którego pewnie tęskni. Przeżył tam naprawdę wiele lat. Tam się urodził.
Cuda się więc zdarzają! Laluś według diagnozy naprawdę dobrych weterynarzy miał szanse przeżyć kilka tygodni od zdiagnozowania, tymczasem minęły miesiące i jakimś sposobem stan jego zdrowia wydaję się być stabilny.
Choroba jednak po około siedmiu miesiącach jakby zbudziła się z zimowego snu. Laluś zaczął słabnąć, stracił władzę w tylnych łapkach. Czołgał się do kuwety. Tym razem nie było odwrotu choroby. Laluś odszedł za Tęczowy Most. Kiedyś się tam Laluś spotkamy. Nie zapomnimy Cię nigdy.
Zezia vel Nina
Zezia vel Nina siostrzyczka Whiskasa (historia Whiskasa patrz opis poniżej). Niestety 25 stycznia 2007 r. Zezia od nas odeszła. Jej stan w ostatnich dniach gwałtownie się pogarszał. Zezia zaczęła chorować po odejściu Whiskasa. Jakiś czas temu miała zdiagnozowane wodobrzusze we wstępnej fazie, jednak w przeciwieństwie do Whiskasa szybko wróciła do zdrowia bez żadnych dalszych symptomów tej choroby. Niestety, pod odejściu Whiskasa, jej stan zdrowia szybko się pogorszył. Wydaje się, że miała uszkodzony, osłabiony system odpornościowy, dostawała pięć rodzajów antybiotyków, poprawa była tylko krótkotrwała. Przez długi czas czas utrzymywała się gorączka przeszło 40 stopni. W końcu wydawało się, że kiedy ją zwalczyliśmy Tolfediną, będzie już tylko lepiej. Niestety weterynarze nie byli stanie zdiagnozować jej choroby, objawy wskazywały na kilka różnych dolegliwości. Jeszcze kilka tygodni temu Zezia się ożywiała po Tolfedinie, bardzo się łasiła, dużo rozmawiała z nami, po czym znowu gorączka wracała. Kajtuś cały czas z nią był i jesteśmy pewni, że gdyby nie on już dawno by straciła siły i wolę życia. Po 17 grudnia pojawiły się nowe niepokojące objawy wskazujące na powikłania neurologiczne: główka się jej zataczała a idąc miała problemy z równowagą, łapki szczególnie tylne, rozjeżdżajały się na boki.
W ostatnim czasie nie potrafiła nawet przejść najkrótszego odcinka, wywracała się i miała problemy ze wstaniem. I do tego zaczęła tracić wzrok.
Teraz jest już ze swoim braciszkiem Whiskaniem, w lepszym świecie, za tęczowym mostem. Już nie cierpi. Bardzo się z nią zżyliśmy, będzie nam jej bardzo, bardzo brakować.
W ostatnim czasie nie potrafiła nawet przejść najkrótszego odcinka, wywracała się i miała problemy ze wstaniem. I do tego zaczęła tracić wzrok.
Teraz jest już ze swoim braciszkiem Whiskaniem, w lepszym świecie, za tęczowym mostem. Już nie cierpi. Bardzo się z nią zżyliśmy, będzie nam jej bardzo, bardzo brakować.
Whiskas
W nocy (z 6 na 7 grudnia) Whiskas odszedł do lepszego świata. Wieczorem dostał jeszcze kroplówkę ale był bardzo słaby. Odszedł w ciszy i spokoju, po prostu zasnął. Będziemy o nim zawsze pamiętać! Był przekochanym kocurkiem, nazwaliśmy go Whiskasem ponieważ przypominał nam dokładnie kocurka z reklamy. Teraz ile razy zobaczymy reklame Whiskasa, będziemy mieli go przed oczami.
Dziękujemy wszystkim z całego serca za zainteresowanie losem Whiskasa i pomoc. Także w imieniu Whiskasa.
Whiskas, młody pięciomiesięczny kocurek, był u nad od sierpnia. Znaleziony razem z braciszkiem i siostrzyczką. Whiskas był poważnie chory, przeszedł żółtaczkę i poważne uszkodzenie wątroby. Wymagał długiego i kosztownego leczenia. Był już leczony od długiego czasu, dopiero jednak badania krwi pomogły w postawieniu trafnej diagnozy. Miał zciągany płyn z brzucha (wodobrzusze).
Rachunki wystawione przez lecznice "Arka" przekroczyły 500 zł. Jeżeli płyn nadal będzie się odkładał w brzuchu, zabieg miał być powtarzany aż do skutku. Wymagane były kontrolne badania krwi (próby wątrobowe) jak też podawanie leków, kroplówek. Pilnie szukaliśmy ludzi dobrej woli, którzy pomogą nam w leczeniu Whiskasa wpłacając na nasze konto dowolną kwotę. Stan konta fundacji jest niestety zerowy, stąd każda złotówka była na wagę złota. Odpowiedziało dziesięć osób którym w imieniu swoim i Whiskasa z całego serca dziękujemy!
(Whiskas to ten mniejszy srebrno-popielaty kocurek, na zdjęciu z Kajtusiem który dzielnie wspiera go cały czas w walce z chorobą)
Dziękujemy wszystkim z całego serca za zainteresowanie losem Whiskasa i pomoc. Także w imieniu Whiskasa.
Whiskas, młody pięciomiesięczny kocurek, był u nad od sierpnia. Znaleziony razem z braciszkiem i siostrzyczką. Whiskas był poważnie chory, przeszedł żółtaczkę i poważne uszkodzenie wątroby. Wymagał długiego i kosztownego leczenia. Był już leczony od długiego czasu, dopiero jednak badania krwi pomogły w postawieniu trafnej diagnozy. Miał zciągany płyn z brzucha (wodobrzusze).
Rachunki wystawione przez lecznice "Arka" przekroczyły 500 zł. Jeżeli płyn nadal będzie się odkładał w brzuchu, zabieg miał być powtarzany aż do skutku. Wymagane były kontrolne badania krwi (próby wątrobowe) jak też podawanie leków, kroplówek. Pilnie szukaliśmy ludzi dobrej woli, którzy pomogą nam w leczeniu Whiskasa wpłacając na nasze konto dowolną kwotę. Stan konta fundacji jest niestety zerowy, stąd każda złotówka była na wagę złota. Odpowiedziało dziesięć osób którym w imieniu swoim i Whiskasa z całego serca dziękujemy!
(Whiskas to ten mniejszy srebrno-popielaty kocurek, na zdjęciu z Kajtusiem który dzielnie wspiera go cały czas w walce z chorobą)
Krówka
Krówka została zabrana z pewnej starej w zasadzie opuszczonej kamiency na podwórku której wiele kotów padło niestety ofiarą złego psa. Krówka była przesłodką koteczką. Trafiła do nas w bardzo złej kondycji. Niestety po długiej chorobie odeszła za tęczowy most. Mieliśmy nadzieję że wróci do zdrowia, znajdzie nowy dom i zacznie nowy życie. Była kochaną koteczką, wręcz nieprawdopodbną radość sprawiał jej każdy dotyk ludzkiej ręki. Niestety nie udało się. Będziemy zawsze o niej pamiętać.
Jeżeli chcesz pomóc bezdomnym, porzuconym, często okaleczonym zwierzakom, pomóc w pokryciu kosztów leczenia, zabiegów weterynaryjnych możesz wpłacić niewielką kwotę która nie tylko da im nadzieję na lepsze życie ale może uratować im życie.
Możesz dokonać wpłaty bezpośrednio na konto fundacji, przez siepomaga.pl albo kartą kredytową, płatniczą przez PayPal.
Nr Konta: 95 1750 1338 0000 0000 2091 2607
(Raiffeisen Bank Polska SA)